Rok 2024 to kolejne spadki na rynku naczep i przyczep. Tym razem nie ominęły one również, wydawać by się mogło, najbardziej stabilnego segmentu naczep chłodni. Co kształtowało ten rynek w tym roku i od czego uzależniona jest poprawa koniunktury, pytamy Mariusza Miszewskiego, dyrektora handlowego w firmie Lamberet Polska.
W tym roku rynek naczep i przyczep wg danych PZPM zmniejszył się do października włącznie aż o 31%. Tendencja spadkowa od 3 kwartału 2023 r. się pogłębia. Co spowodowało taką zmianę na tym rynku?
Jak zawsze przy katastrofie, nie mamy do czynienia tylko z jednym czynnikiem ją wywołującym. W naszej branży – naczep chłodniczych, która skurczyła się o ponad 70% rok do roku, głównym czynnikiem był wzrost cen. Był on zbyt duży, by udźwignął go końcowy użytkownik. Na to nakłada się niepewność związana z brakiem stabilnej sytuacji na Ukrainie, a co za tym idzie wyraźnie zauważalny wpływ przewoźników ze wschodu na rynki europejskie. Widzimy to w liczbie wolnych frachtów lub w ich cenach.
Podejmowaniu decyzji zakupowych również nie sprzyja zachowanie producentów. Wiele firm ze względu na chęć utrzymania zatrudnienia, obniża ceny, czym tylko ugruntowuje opinię wśród firm transportowych, że będzie jeszcze taniej. A to skłania przewoźników do odraczania decyzji zakupowych. Wpływa na to też zbyt szybkie windowanie cen, z którym mieliśmy do czynienia dwa lata temu. Teraz płaci za to rynek. Średnia wieku taboru plasowała się u nas w czołówce. Do tego mamy też rozbudowaną sieć serwisów, a i nierzadko sami klienci są w stanie utrzymać tabor w dobrej kondycji. Nie muszą zatem wymieniać go na nowy.
W minionym roku spory wzrost sprzedaży odnotowały naczepy chłodnie +32%, w tym mamy do czynienia z dużym spadkiem w tym segmencie. Co zaważyło na takim wyniku w tym roku? Mogłoby się wydawać, że chłodnie są jednym z najbardziej stabilnych segmentów…
Wzrost sprzedaży chłodni często wynikał ze złej koniunktury w naczepach firankach. Sporo firm szuka w takiej sytuacji alternatywy. Inwestują więc w wanny, chłodnie, kontenery, często nie znając specyfiki tego transportu. A stawki w stosunku do firanek, w każdym sektorze są wyższe. Stwarza to wrażenie super biznesu. W efekcie zaniżają ceny frachtów, bo są nowi, bo uważają, że zarobią. Po roku się wycofują, a stawki zostają.
Czy 60-procentowy spadek sprzedaży naczep marki Lamberet w Polsce to wynik tego, z czym mamy do czynienia na rynku, czy nałożyły się też na to inne względy? Jakie?
Marka Lamberet odnotowała faktycznie spadek w granicach pięćdziesięciu kilku procent. Głownie dlatego, że nie przeceniamy naszych produktów tak bardzo jak konkurencja. Technologia kosztuje. Jesteśmy producentem solidnych i trwałych naczep, a tego nie da się wyprodukować tanio. Oczywiście w obecnych czasach jest też mniej klientów, którzy chcą zapłacić więcej za lepszą naczepę. Dla nich inwestycja w różnicę w jakości nie jest teraz ważna. Generalnie klienci nie chcą w ogóle obecnie kupować, co widać po rynku i jeszcze większym spadku sprzedaży u lidera naszego segmentu.
Lamberet to znany dostawca pojazdów chłodniczych. Jakimi rozwiązaniami próbujecie przekonać klientów na naszym rynku, który de facto jest zdominowany przez jedną markę?
Przede wszystkim mamy inną technologię budowy ścian, a co za tym idzie przenikalność cieplna ma współczynnik nieosiągalny dla konkurencji. To praktycznie wpływa na liczbę godzin pracy agregatu chłodniczego i na częstotliwość jego przeglądów, a sumarycznie na znacznie niższe koszty. W skali roku w skrajnych przypadkach to nawet 1500 euro oszczędności na naczepie.
Jakiego rodzaju klient decyduje się na pojazd marki Lameret?
Nasz klient jest zorientowany. Skrupulatnie liczy koszty transportu i użytkuje naczepy po 8–12 lat. To przewoźnik, który nie wymienia naczep co 3–4 lata, ze względu na jej zły stan. Zatem głownie to firmy produkcyjne, małe i średnie przedsiębiorstwa transportowe oraz duże firmy, które dokładnie liczą i widzą różnice na przestarzeń czasu, a nie tylko w momencie zakupu.
Mimo ostrożnych prognoz sprzed roku, myślę że ten rok wszystkich zaskoczył sporymi spadkami rejestracji środków transportu. Czy i kiedy rynek odżyje?
Koniunktura się nie zmieni dopóki nie zmieni się sytuacja w Europie. I mam tu na myśli zarówno stan niemieckiej gospodarki, sytuację polityczną we Francji, zorientowanie naszego rządu na problemy gospodarcze, a nie na rozliczanie przeszłości, a także sytuację, a raczej pierwsze miesiące władzy nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Do tego dochodzi kondycja gospodarcza producentów. W branży motoryzacyjnej mamy bankrutów. Ekonomia kieruje się swoimi zasadami i nie oszczędza złych menedżerów, podejmujących decyzje nie biorąc pod uwagę konsekwencji. W naszej branży mieliśmy do czynienie ze sztucznym wzrostem cen i zawyżonymi marżami. Ta destabilizacja łańcucha wymiany sprzętu przez naszych klientów długo jeszcze będzie odczuwalna w obecnym otoczeniu. Moim zdaniem poczujemy ożywienie dopiero w drugiej połowie roku i oby nie było ono za duże, bo znowu może to spowodować niepotrzebny wzrost cen.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Katarzyna Dziewicka