Sukces to według Donalda Trumpa najkrótsze podsumowanie porozumienia handlowego zawartego przez Unię Europejską i Stany Zjednoczone. Zdaniem prezydenta USA umowa pozwoli zakończyć wszelkie nieporozumienia i wprowadzić „największy deal ze wszystkich”. Tymczasem w Unii, a szczególnie w sektorze motoryzacyjnym nie słychać okrzyków radości. Co prawda 15-procentowe cło jest lepsze niż 30-procentowe, ale to wciąż poważne obciążenie dla producentów aut i części.
Najważniejsze ustalenie to wprowadzenie stałej 15-procentowej stawki celnej na większość towarów eksportowanych z Unii do USA, w tym samochody i części samochodowe. To mniej niż zapowiadane wcześniej 30% czy 27,5%, ale wciąż znacznie więcej niż dotychczasowe 2,5% na auta i 1,5% na komponenty obowiązujące w ramach Światowej Organizacji Handlu.
Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej, zapewnia, że ustalona stawka to „czytelny pułap, bez możliwości dalszego podnoszenia”. Mówi też, że umowa „wprowadza przewidywalność”. Branża motoryzacyjna nie wykazuje jednak hurraoptymizmu. Europejskie samochody i części po prostu zdrożeją na rynku amerykańskim.
Cła, a nie konkurencyjność
Branża motoryzacyjna od dawna apelowała o układ typu „zero za zero”, czyli całkowite zniesienie ceł z obu stron. Taki model udało się częściowo wprowadzić dla samolotów, chemikaliów, leków generycznych, półprzewodników i niektórych produktów rolnych. Ale auta i części? Niestety – pełne 15%.
– To może być „najlepsze, co się dało uzyskać”, choć chyba sam Trump jest zaskoczony, że swoim pokrzykiwaniem i grożeniem palcem zdołał wynegocjować aż tyle. Dobrze dla USA, gorzej dla Europy, choć plusem pozostaje fakt, że przynajmniej na razie oddaliła się wizja otwartej wojny handlowej. Dla producentów części oznacza to jednak większe koszty
i mniejszą konkurencyjność. W tak trudnym momencie jak obecnie nie jest to dobra wiadomość – mówi Tomasz Bęben, prezes zarządu Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych (SDCM).
Sukces bez ulg i mechanizmów ochronnych?
Branża zwraca uwagę na fakt, że nie wszystkie informacje są publicznie dostępne i jasne. Przykładowo do tej pory europejscy dostawcy mogli korzystać z tzw. mechanizmu kompensacyjnego w ramach sekcji 232. Pozwalał on na zwolnienia z ceł, jeśli producenci samochodów z USA używali części importowanych z UE i nie mogli ich łatwo zastąpić. Mechanizm ten miał działać do 2027 roku.
Problem w tym, że w nowym porozumieniu nie wiadomo, czy te zasady dalej obowiązują. Kolejne pytanie to czy firmy będą musiały płacić 15%, nawet jeśli produkują w USA?
Polska motoryzacja może na pierwszy rzut oka czuć się bezpieczniej – bezpośredni eksport do USA to zaledwie ułamek procenta całej produkcji. Nie dajmy się jednak zwieść. Jesteśmy siódmym na świecie eksporterem części motoryzacyjnych. W pojazdach wysyłanych do USA z Unii Europejskiej znajduje się znacznie więcej polskich komponentów, niż wskazują dane dotyczące bezpośredniego eksportu. Nie bez powodu nazywa się nas zagłębiem producentów części.
Kiedy sukces wejdzie w życie?
Nowa stawka 15%ma obowiązywać od 1 sierpnia, zgodnie z zapowiedzią Białego Domu. Ma zostać wprowadzona rozporządzeniem wykonawczym prezydenta USA. Po stronie UE trwają prace nad wspólnym oświadczeniem – dokumentem politycznym, ale nieprawnie wiążącym.
Jak mówi Tomasz Bęben, Stany Zjednoczone uzyskały „piękną umowę”, a Europa de facto zgodziła się na znacznie gorsze warunki niż obowiązywały dotąd. Branża motoryzacyjna patrzy więc na nowe porozumienie z ostrożnym sceptycyzmem. Ulga? Może chwilowa. Stabilność? Na papierze. Jedno jest pewne – europejscy producenci i dostawcy wciąż nie wiedzą, na czym tak naprawdę stoją, i czy za chwilę Trump nie zmieni zdania. Już teraz z Białego Domu płyną głosy, że USA rezerwują sobie prawo do podniesienia stawek, jeśli umowa – obciążona obowiązkami po stronie UE – nie będzie realizowana w stopniu zadowalającym prezydenta Trumpa.